Rób to co kochasz… a będziesz klepać biedę

Na szkoleniach rozwojowych słyszałem to zdanie nie raz:

Znajdź coś, co kochasz, a nie przepracujesz w życiu ani jednego dnia.
Konfucjusz, podobno 

Wystarczy, że ktoś jest wypalony zawodowo, ma dość, wątpi w sens, przygniata go stres.

Kiedy tak postawione zadanie do wykonania, trafi na odpowiednią osobę, katastrofa gotowa. Skaczemy!

Rób To co kochasz - Firmu.pl

Dopiero kiedy odbijemy się od bezpiecznej, znanej i stabilnej skały, przychodzi otrzeźwienie. Czy zabraliśmy spadochron?

Jak może wyglądać zderzenie z rzeczywistością?

Ania. Prawdziwa historia.

Wiele lat pracy w korporacji, od podstawowych stanowisk księgowych, jeszcze na studiach, po zarządzanie niewielkim zespołem w międzynarodowych projektach. Jak w księgowości, luźniejsze dni poprzeplatane z trudniejszymi.

Zaczęło się od kilka kiepskich tygodni, trafił się ciężki klient, niedowiezienie obiecanych efektów na czas. Zniknęły premie, powiało chłodem finansowym. Atmosfera gęstniała z każdym dniem. Pracy, zastępstw i nadgodzin było coraz więcej, pensji jakby coraz mniej. Ze słabszych tygodni zrobił się długi kryzys w coraz mniejszym zespole.

Rozsądna i poukładana Ania po jednym ze szkoleń (mających uratować jej zespół) nagle postanowiła rzucić pracę i za wszystkie oszczędności otworzyć firmę, o której zawsze marzyła: akademię gotowania.

Początki były piękne. Ania wyraźnie odżyła. Dużo wrzucała na media społecznościowe.

Z czasem okazało się, że zdobywanie klientów wcale nie jest takie proste. Że co miesiąc trzeba zapłacić rachunki i ZUS. Że klientom pasują godziny po ICH pracy, co oznacza, że trzeba prowadzić zajęcia do 21, czasem 22. Klient jest zadowolony, idzie do domu, a Ania zabiera się za sprzątanie sali.

O dodatkowym personelu nie ma mowy, bo z przychodów po pokryciu ZUS nie starcza jej na ratę kredytu, z którego kupiła wyposażenie.

Ukochane gotowanie z tygodnia na tydzień staje się coraz większym koszmarem. Ania zamiast cieszyć się swoją pasją, czuje że trafiła z klatki korporacji do klatki, którą sama sobie zbudowała. Już nie lubi gotować, chociaż nadal jest w swojej klatce. I dorabia w ciągu dnia zleceniami księgowymi w biurach rachunkowych.

Jarek. Prawdziwa historia.

Jarka znam jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Zawsze mieliśmy jednocześnie akwaria, wymienialiśmy się rybami.

Obu nas fascynował podwodny świat. Jarka jednak na tyle, że na pierwszym roku studiów został instruktorem nurkowania.

Zazdrościliśmy mu wszyscy. Nas było stać dwa razy w roku na jeziora Pomorza, a Jarek nurkował sobie w centrach nurkowych w Egipcie i w Tajlandii. I jeszcze ktoś sfinansował mu szkolenie, zatrudnił i chciał za to płacić! Wieczne wakacje! Przynajmniej  z naszej perspektywy.

Kiedy niedawno spotkaliśmy się w Warszawie, Jarek wyglądał jakby postarzał się o kilkanaście lat.

Już nie nurkował.

Zgorzkniały, opowiedział mi przy „bezalkoholowym” jak przyszedł kryzys w branży, jak rynek zaczęli przejmować ludzie z Azji (gotowi za kilka dolarów na naruszenie każdej zasady i przekraczanie granic bezpieczeństwa). Jak przerzucali go z bazy do bazy, mieszkał przez dwa lata na walizkach. Czy czuł się dobrze, czy gorzej: Są klienci? To trzeba zrealizować zlecenie! Siódme nurkowanie w tym dniu? Klient płaci, klient wymaga, Jarek nurkuje. Czarę goryczy przelała kłótnia, kiedy szef bazy chciał go zmusić do nurkowania z grypą i gorączką.

Dzisiaj Jarek ciągle kręci się gdzieś blisko biznesu nurkowego (jak sam o sobie mówi, nic innego nie umie), ale wody poza prysznicem unika… jak ognia. Nie nurkuje nawet dla siebie.

Z wielkiej pasji, z zachwytu kolorami, rybami i rafami, zrobiła się wielka katastrofa.

Mógłbym przytoczyć tutaj jeszcze co najmniej kilkanaście podobnych historii:

Marek, który prowadzi szkółkę judo, ale od dawna nie wychodzi na matę i co kilka tygodni leczy inną kontuzję z dawnych lat.

Bartek, który wymyślił sobie pracę na morzu, zaczął od pracy przy połowie krewetek, skończył na przeprowadzaniu jachtów. Dzisiaj nigdzie nie jest szczęśliwy. Na morzu tęskni za lądem, rodziną i normalnym życiem. Na lądzie (to cytat z Bartka) „w dwa dni po powrocie do domu zaczynam czuć gwoździe w d*** i chcę znowu płynąć”.

Z pasji żeglarskiej zrobiła się ciężka, codzienna praca. Kochana nadal i znienawidzona jednocześnie. W sumie Bartek jest jedynym wyjątkiem, bo wśród tych historii, on jeden ma ze swojej pracy może nie kokosy, ale jakieś tam realne przychody. I wciąż kocha morze, chociaż jest to jakaś taka toksyczna miłość.

Co można było zrobić lepiej?

Po pierwsze:

Oddzielenie pasji i hobby od pracy. Kochanie czegoś, a predyspozycje, to dwie zupełnie różne sprawy. O odkrywaniu predyspozycji napiszę w najbliższym czasie.

Po drugie:

Model biznesu. Nawet robiąc to co kochamy, dobrze byłoby nie robić tego „społecznie”, czyli jednak coś na tym zarobić. Bez odpowiedniego modelu, wyróżnienia się, bez śledzenia zmian rynku, bez budowania zaufanego i sprawdzonego zespołu – raczej nie powinno się udać. Wyjątki są nieliczne i tylko potwierdzają regułę.

Po trzecie:

Fajnie mieć pasję, ale biznes da się zrobić tylko z pasji, która ktoś podziela, z pasji i działań za które ktoś nam zapłaci. Jeżeli moja pasja nie rozwiązuje czyjegoś problemu, nie wnosi nic do życia mojego potencjalnego klienta, to niestety, biznesu z tego nie będzie.

Więcej o grzechach śmiertelnych naszych działalności dowiesz się z jednego z nadchodzących webinarów – tylko dla subskrybentów newslettera. Zapisz się, a powiadomienie o terminie otrzymasz na swojego maila.

Po czwarte:

Jeżeli z pasji zrobisz swój biznes, to nigdy już nie będzie tylko pasja. Dojdzie masa innych obowiązków (papiery, formalności, marketing). Coś przy czym do tej pory odpoczywałeś, zacznie zajmować większość twojego dnia.

Jeżeli mądrze poukładasz biznes, będzie tak tylko na początku. Jeżeli utkniesz na początkowym etapie, ucierpisz ty, pasja i firma.

Zatrzymanie się z zaangażowaniem w swoją pasję na poziomie hobbystycznym świetnie podsumowuje przysłowie, które usłyszałem na spotkaniu biznesowym w Azji:

Angażuj się w swój biznes jak w swoje hobby, a przyniesie ci tyle pieniędzy, co hobby.
Autor nieznany


Jest wiele przeczy które kocham i może nawet niektóre mógłbym wykonywać zawodowo: Cieszyć się z nurkowania – kiedy nurkuję, bo chcę. Cieszyć się z każdego dnia pod żaglami. Z założonego akwarium – dla siebie, nie dla klienta. Z napisanego dla siebie algorytmu, strony czy bazy danych. Mógłbym, ale wolę jednak zostać przy pasji.

Zrób z tego co kochasz biznes… w nieprzemyślany i niepoukładany sposób, a w kilka lat szczerze to znienawidzisz
Tomasz – ja

Masz może podobne doświadczenia? A może widziałeś jak podobne błędy zrobili Twoi znajomi? Podziel się historią w komentarzu, może razem uratujemy komuś życiowa pasję.

Zapisz się na newsletter aby nic nie przegapić!

Zostaw komentarz